"TA KSIĄŻKA ZŁAMIE CI SERCE I SKLEI JE NA NOWO" Tak głosi hasło na okładce. Czy to prawda? Jak najbardziej. "Nienawidzę swojej lewej ręki. Nienawidzę na nią patrzeć. Nienawidzę, kiedy drży i zacina się, i przypomina o utraconej tożsamości. Ale i tak na nią patrzę, ponieważ przypomina mi również o tym, że znajdę chłopaka, który wszystko mi odebrał. Zamierzam zabić swojego mordercę. I zamierzam zrobić to lewą ręką." Książki, które najbardziej mi się podobają najtrudniej mi ocenić. Po prostu nie potrafię opisać uczuć, które mną targały podczas jej czytania, może dlatego, że było ich tak wiele... Sam prolog jest cholernie trafiony. Pierwsze słowa zachęcają do kontynuowania jej aż do samego końca. Tak naprawdę nie oczekiwałam po tej powieści zbyt wiele. Sama okładka, choć bardzo ładna kojarzyła mi się z kolejnym przewidywalnym romansem. Nieskomplikowane relacje nastolatków, ich codzienne, na ogół mało ważne problemy. Jednak jak w każdym gatunku zdarzają się małe wyjątki. Oto macie przed sobą jeden z nich. "W dłoni i nadgarstku znajduje się dwadzieścia siedem kości. Dwadzieścia dwie kości mojej lewej ręki zostały zmiażdżone. Można powiedzieć, że moja dłoń to prawdziwy cud. Jest w niej pełno płytek i śrubek, i nawet po kilku operacjach nie wygląda tak, jak powinna(...)" Główni bohaterowie byli świetnie wykreowani. Nastya i Josh, nic dodać nic ująć. Nastya urzekła mnie od razu. Mimo, że na początku wydawała się nieśmiała i zamknięta, potem okazała się dziewczyną z pazurem. Najbardziej jednak zdziwiło mnie, że w ogóle nie mówi... Josh... ach Josh. Najwspanialszy facet na świecie. Pokochałam go, nie da się zaprzeczyć. Ta jego tajemniczość, wrażliwość i... no dobra ten opis raczej pojawiał się wielokrotnie, przede wszystkim kojarzy mi się z Edwardem ze Zmierzchu, ale naprawdę, naprawdę Josh jest całkiem inny! Dzięki niemu Nastya otwiera się i zaczyna znowu mówić. Dzięki niemu nie czuję się samotna i zapomniana. Nie mam pojęcia co mogę jeszcze powiedzieć o "Morzu spokoju". Nie pozostaje chyba nic innego, jak zachęcić Was do lektury. Wspomnę jeszcze, że owszem płakałam i to przez dobre 50 stron. Myślę, że znajdzie się w trójce, no może piętce moich najlepszych książek. „Co zobaczyłaś, kiedy umarłaś? - Uśmiecha się półgębkiem, niepewnie, jakby czuł się zażenowany własnymi słowami. - Bo chyba nie Morze Spokoju?(...) - Twój garaż.”