"Wgryzłam się w nią, nie smakując, przeżuwałam, nie myśląc, połknęłam, nie czując" Minął już prawie miesiąc od skończenia tej książki. Wszystko sobie poukładałam i wreszcie jestem gotowa napisać krótką recenzję. Zaraz po jej przeczytaniu byłam w stanie totalnego załamania nerwowego, jak po naprawdę dobrej książce. Przez pięćdziesiąt ostatnich stron ryczałam jak głupia, nie niszcząc przy tym na szczęście żadnej z kartek. Byłam zdania, że jest to najlepsza książka, jaką w życiu przeczytałam. I zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę jestem aż tak płytka czy nie czytałam jeszcze zbyt wiele książek (co jest bardzo możliwe :P ) żeby pokochać tak bardzo książkę Stephenie Meyer? Zawsze lubiłam jej książki, w tym całą sagę Zmierzch i nie wiem w sumie dlaczego inni ludzie oceniają ją jako przewidywalną i pozbawioną głębszych wartości. No może nie są to książki Paulo Coelho, ale jak dla mnie są wyjątkowe. Myślałam, że jak trochę ochłonę to książka lekko mi zbrzydnie, bo zwykle po skończeniu jakiejś opowieści kocham ją nad życie, ważne żeby tylko znalazł się w niej jakiś cudowny mężczyzna, w którym mogłabym się zakochać. Jednak po odczekaniu miesiąca dalej sądzę tak samo. Może nie jest to najlepsza książka jaką przeczytałam, ale na pewno zakwalifikowałabym ją do dziesiątki ulubionych. „Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest, albo jej nie ma.” Cudownie wykreowani bohaterowie Jared, Ian, Melanie, a co najważniejsze Wagabunda, do której zapałałam ogromną sympatią. Wiem, że ta książka na długo zostanie w mojej głowie... Wspaniały pomysł na książkę, dobrze napisane dialogi i opisy otoczenia (zwłaszcza jaskini) wprowadzają czytelnika w cudowny świat marzeń, z którego trudno się wyrwać. Jest to chyba pierwsza książka science fiction jaką przeczytałam. Cieszę się więc, że na nią trafiłam. „Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało.” Serdecznie polecam, nawet dla anty-fanów Zmierzchu, ponieważ w tej opowieści miłość nie jest ani trochę sztuczna czy naciągana. Jest to prawdziwa miłość, nie nastolatków, lecz dorosłych ludzi. Książka wiele mnie nauczyła m.in. tego, że nie należy oceniać ludzi po okładce (tak samo jak książki :p choć ta okładka piękna) i czasem warto wyzbyć się wszelkich uprzedzeń i iść za głosem serca. Jeszcze raz wszystkich zachęcam! „Nie obchodzi mnie ta twarz, tylko jej wyraz. Nie obchodzi mnie ten głos, tylko to, co mówisz. Nie obchodzi mnie to, jak w tym ciele wyglądasz, tylko co nim robisz. Ty jesteś piękna.”